Pomorski tygrys śni o potędze



Marzy im się mistrzostwo, ale najpierw marzy im się wielka drużyna, która regularnie będzie zapełniała trybuny nowoczesnej PGE Areny. W Gdańsku chcą zbudować team, który rzuci rękawicę Legii i Lechowi i będzie w stanie stać się trzecią siłą polskiej piłki. Przesłanki ku temu są, bo i …konkurencji do trzeciego motoru ekstraklasy nie widać – Wisła stacza się w przeciętność, Śląsk porzucił już mocarstwowe plany z czasów Zygmunta Solorza i też powoli stacza się w ligową szarzyznę, reszta konkurencji finansowo i organizacyjnie jest przynajmniej dwie długości za ekipą z Pomorza.

Lechia swoją pozycję buduje konsekwentnie i długofalowo. Oczywiście w Gdańsku zdarzają się pomyłki – nieudane transfery, nietrafione wybory trenerów, ale jest jakaś myśl przewodnia, która przyświeca radzie nadzorczej i nakręca karuzelę, tak aby cel stał się środkiem a nie celem samym w sobie. W Gdańsku już skompletowali niezłą jak na polskie warunki kadrę, a zapowiadają, że wzmocnienia będą i to z nazwiskami, które mogą rzucić na kolana. W Lechii szukają ponoć solidnego bramkarza, bo choć mają na tę pozycję trzech w miarę równorzędnych zawodników Jerzy Brzęczek chce mieć między słupkami bezapelacyjny numer jeden, który przyćmi konkurencję. Roszady mają być też w przednich formacjach, choć tu zakupiono już latem Michała Maka ze zdegradowanego Bełchatowa. Latem do klubu przyszli też Bartłomiej Pawłowski z Zawiszy Bydgoszcz, nieźle rokujący 19-letni Marko Marić z Rapidu Wiedeń i Mario Maloča z Hajduka Split. Ciekawy jest zwłaszcza transfer ostatniego z nich – 26-letni Chorwat w ubiegłym sezonie był podstawowym zawodnikiem swojego dotychczasowego klubu, a w jego barwach rozegrał 28 meczów. Wszystko wskazuje na to, że będzie dla Lechii solidnym wzmocnieniem. Żeby nie było w szatni tłoku Lechia trochę też sprzedaje i wypożycza. Z bardziej znanych nazwisk z klubem pożegnali się na razie Piotr Grzelczak, który wylądował w Jagiellonii i jedna z największych niespełnionych nadziei polskiej piłki ostatnich lat, Mateusz Możdżeń, którego skusiło Podbeskidzie Bielsko-Biała. Czystki z pewnością latem nie będzie, choć bardzo prawdopodobne, że z klubem pożegna się jeszcze kilku zawodników.

Lechia już w ubiegłych dwóch sezonach zaskoczyła transferami. Na Pomorze trafili przecież trzej ekslegioniści z reprezentacyjnym stażem: Daniel Łukasik, Ariel Borysiuk i Jakub Wawrzyniak, przy czym tylko pierwszy z nich bezpośrednio z Warszawy. Dwaj pozostali przyszli do klubu po średnio udanych wojażach zagranicznych. Na Traugutta nie żałowano pieniędzy na Bartłomieja Pawłowskiego, który przyszedł z Widzewa i Macieja Makuszewskiego wykupionego z Tereka. Solidne pieniądze kosztowali też niemłody już przecież Sebastian Mila i Adam Dźwigała, który akurat w kolebce Solidarności poradził sobie średnio i prawdopodobnie latem znów zmieni pracodawcę. Nieźle z nowych grał Gerson, solidnie wracający z Monachium Grzegorz Wojtkowiak, złapał kontakt z drużyną wypożyczony z Norymbergii Antonio-Mirko Colak, którego zdecydowano się teraz definitywnie wykupić za pół miliona euro. W sumie więcej było transferów udanych podnoszących jakość, niż tych, które okazały się niewypałami. W Gdańsku nie żałują pieniędzy, ale jak już je wydają, chcą mieć pewność, że nie będzie to kasa wyrzucona w błoto.

I Lechia małymi kroczkami powoli dobija się do topu. Trzy lata temu finiszowała w lidze na ósmym miejscu, dwa – na czwartym, a ubiegły sezon zakończyła na piątej pozycji, ale walnie przyczyniła się do… wywalczenia mistrzostwa przez Lecha, w przedostatniej kolejce bezbramkowo zremisowała bowiem z Legią, stawiając ekipę ze stolicy pod ścianą i odbierając jej niemal wszystkie nadzieje na tytuł. Szału nie ma, ale pamiętajcie, że dziesięć lat temu gdańszczanie rywalizowali jeszcze w czwartej lidze, a ekstraklasową drużyną stali się dopiero w 2008 roku. Mozolne budowanie marki póki co zmierza w dobrym kierunku, jeśli w Gdańsku nikomu nie zagotują się głowy Lechia ma szansę, aby w przeciągu trzech-czterech następnych sezonów wdrapać się na szczyt. Czy ją wykorzysta, zależy już tylko od działaczy, trenerów i samych piłkarzy. Póki co latem na PGE Arenę przyjeżdżają znakomici sparingpartnerzy – najpierw Wolfsburg, później sam Juventus. Jeśli dodamy do tego, że przed rokiem „Biało-Zieloni” mierzyli się m.in. z Barceloną (w barwach której oficjalnie zadebiutował wówczas Neymar), widać jak na dłoni, że marka klubu rośnie. Bo owszem, Juve czy Barca przyjeżdżają do Gdańska, bo dostają za to kupę kasy. Ale same pieniądze to nie wszystko, gdyby tak było całe dwa wakacyjne miesiące Katalończycy spędzaliby na Półwyspie Arabskim i grali co pięć dni z rywalami pokroju Al-Alhy albo Al-Nassr. A z tego co się orientuję, tak chyba się nie dzieje.
    Blogger Comment
    Facebook Comment

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
Copyright © 2013. Shankly mówi - All Rights Reserved
Template Created by ThemeXpose | Published By Gooyaabi Templates