Gdzie te dynastie?


Z czym kojarzy wam się dynastia? Z Blakiem Carringtonem, jego zamuloną żoną Krystle, mściwą eks-małżonką Alexis i zastępem ich synów/córek/stryjów/bratanków? Czy z Piastami, Wazami i innymi monarchami miłościwie panującymi nam w wiekach dawnych? A może z NBA i drużynami, które seryjnie zdobywają mistrzostwo? Cóż, skojarzeń może być kilka, żadne z nich nie wiąże się jednak bezpośrednio z piłką nożną. Dynastia i futbol? To jakoś nie idzie w parze. A szkoda.

Na potrzeby tego artykułu, w ramach wyjątku, sięgnijmy jednak do terminologii rodem zza Oceanu i przyjmijmy, że dynastiami nazwiemy drużyny, które seryjnie zdobywały najcenniejsze piłkarskie trofeum, Puchar Europy. W końcówce lat pięćdziesiątych mieliśmy więc hegemonię Realu, który Puchar Mistrzów Krajowych zdobywał pięć razy z rzędu (1956-60), w następnej dekadzie przyszła dominacja Mediolanu (Inter i Milan, 1963-65), po niej era Ajaksu (1971-73) i Bayernu (1974-76). Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych najlepszymi rozgrywkami na kontynencie trzęśli Anglicy (lata 1977-82 – w sumie trzy wiktorie Liverpoolu, dwie Nottingham Forest i jedna Aston Villi). Potem przyszło załamanie wielkich serii, jako ostatni Puchar Europy obronili w 1990 roku piłkarze Milanu. Po nich nikomu już nie udała się ta sztuka, choć próbowali najwięksi, z Barceloną, Realem i Manchesterem United na czele.

Czemu dziś żadna drużyna nie jest w stanie regularnie wygrywać Ligi Mistrzów, nie potrafi na dobre skasować konkurencji, nie dominuje niepodzielenie spoglądając na rywali z futbolowego Olimpu? Na przestrzeni dwóch ostatnich dekad piłka nożna rozwinęła się nieprawdopodobnym tempie – gra się szybciej, bardziej siłowo, z większym wyeksploatowaniem organizmu. Kiedy Real przeszło pół wieku temu dominował w Europie musiał dzielić grę na dwóch frontach: w lidze i pucharze. Do tego dochodziło mu raptem kilka spotkań w Pucharze Mistrzów. Dziś doliczyć trzeba do tego rozgrywki rozmaitych Pucharów Ligi, mecze reprezentacji, letnie pokazówki rozgrywane w Azji, Afryce czy obu Amerykach no i rozrośnięte do monstrualnych rozmiarów europejskie puchary. Zawodowy piłkarz w zachodniej lidze gra praktycznie non stop, trudno spodziewać się, żeby przez lata pracował ciągle na najwyższych obrotach, kiedyś musi przyjść załamanie. Dlatego tak trudno utrzymać się na szczycie… Babcie oszukasz, wujka oszukasz, ale własnego organizmu już nie.

Poza tym konkurencja już nie śpi. Bayern trzykrotnie zostając najlepszą drużyną na Starym Kontynencie naprawdę … był najlepszy. Nie miał rywala, który byłby w stanie podjąć rzuconą przez Bawarczyków rękawicę. Teraz sytuacja jest inna. Drużyn z absolutnego topu jest przynajmniej z dziesięć i każda z nich ostrzy sobie zębiska, żeby zasiąść na europejskim tronie. Stawka jest szalenie wyrównana i nie można wskazać jednego zespołu, który wyraźnie odjechał reszcie do przodu. Peleton z najlepszymi trzyma się w zwartej grupie, najsilniejsi harcują na podjazdach, a na finiszu szachują się morderczą walką na noże. Dziś o potencjalnego hegemona trudno, bo rywali do pokonania ma on tak wielu, że w końcu musi potknąć się na którejś z rzędu przeszkodzie. Ten trend utrzyma się na lata, a może i pogłębi jeszcze bardziej. W nowożytnej Lidze Mistrzów tylko czterem drużynom udało się w rok po wywalczeniu pucharu znów zagrać w finale: Milan 1995, Ajax 1996, Juventus 1997 i Manchester 2009. Żadna nie obroniła jednak trofeum. I w najbliższych latach raczej jeszcze długo nie obroni. Romantyczny futbol, w którym dominacja jednej drużyny wyznaczana była w latach, a nie miesiącach czy tygodniach już nie wróci. Dynastie? Zapomnijcie o nich …
    Blogger Comment
    Facebook Comment

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
Copyright © 2013. Shankly mówi - All Rights Reserved
Template Created by ThemeXpose | Published By Gooyaabi Templates